Od kilku miesięcy śledzimy prawdziwą nagonkę Ministra Sportu i Turystyki Sławomira Nitrasa na Polski Związek Badmintona. Jego zdaniem związek dopuścił się nieprawidłowości przy wydatkowaniu środków na upowszechnianie. Pojawiły się poważne zarzuty, że środki z ministerialnej dotacji były nawet wykorzystane na cele partyjne i kampanijne (Prawa i Sprawiedliwości – red.). Tymczasem prezes Polskiego Związku Badmintona twierdzi, że związek i środowisko nie wie jakie są konkretne zarzuty i dodaje: Jak się komuś chce zabrać pieniądze, to trzeba mieć ku temu mocne podstawy, a w tej sprawie takich nie ma.
Po tym co mówił w środę Minister Sportu Sławomir Nitras w programie Bogdana Rymanowskiemu w Radiu Zet, wygląda na to, że on chyba nie spodziewał się tak mocnej pana odpowiedzi na decyzję o konieczności zwrotu dotacji na poziomie 1,4 mln złotych?
A czego się spodziewał? Że zabierze Polskiemu Związkowi Badmintona poważne pieniądze, a my spuścimy uszy po sobie i będziemy siedzieć cicho? Trudno tego co mówi pan Nitras słuchać spokojnie. Wydaje mi się, że pan minister nie docenił skali masowości w naszej dyscyplinie. My szacujemy, że w Polsce gra w badmintona około 100 tysięcy ludzi. To bardzo dużo. Paradoksalnie, my się de facto doskonale wpisujemy we wszystkie programy ministerstwa, które dotyczą sportu powszechnego. Robimy nie tylko duże imprezy, takie jak Narodowe Dni Badmintona czy pikniki, ale mamy też przecież ligi amatorskie, akademickie itd. Szkolimy też – na własny koszt – nauczycieli WF-u w szkołach, budujemy „ambasadorów” naszej dyscypliny. W zasadzie, jak się na to patrzy, to powinniśmy iść ręka w rękę z ministerstwem, ale nagle staliśmy się „czarnym Piotrusiem”. Nie do końca wiadomo, jakie są konkretne zarzuty, bo komunikacja z ministerstwem w sprawie zwrotu dotacji od początku jest wadliwa. To jest jakiś chaos komunikacyjny. Najpierw o całej sprawie dowiedzieliśmy się z mediów. Bo do nich – dziwnym trafem – przedostała się najpierw ta informacja, a do nas ministerstwo odezwało się po kilku dniach! Mnie już pytały media, co ja na tę decyzję, a ja żadnej decyzji nie miałem!
Dopiero po kilku dniach dostaliśmy, ale też, nie oficjalne pismo, a zaledwie wyciąg rozliczenia z elektronicznego systemu ministerstwa, że nasze rozliczenie nie zostało przyjęte. Jako powód podano „wykorzystanie środków niezgodnie z przeznaczeniem”. Nie za dużo, prawda? Teraz o kolejnych szczegółach dowiaduje się dopiero z oświadczenia MSiT. Z tym, że tu też trudno szukać konkretów.
PRZECZYTAJ: Nitras u Rymanowskiego o badmintonie: Odbiorę im pieniądze
To przyjrzyjmy się temu oświadczeniu i niech pan się odniesie do poszczególnych tez. Po pierwsze, dlaczego nie organizowaliście samodzielnie pikników tylko „podłączaliście się”, jak twierdzi minister, pod inne wydarzenia takie jak festyny i duże imprezy plenerowe.
Mówiłem o tym w mediach, ale jeszcze raz powtórzę. Taka była nasza strategia. Chcemy popularyzować badmintona, więc musimy być tam, gdzie przyjdzie dużo ludzi. Byliśmy na Dożynkach, Dniach Strażaka, imprezach organizowanych przez wojsko, i tak dalej. Przecież to jasne, że jak przyjdzie na dane wydarzenie kilka tysięcy ludzi, to duża część z nich trafi także do naszej sekcji, na nasze stoisko czy strefę. I tak właśnie było. Myśmy naszą część badmintonową – muszę to podkreślić – robili samodzielnie! Nie było tak, że jak był Dzień Strażaka, to wysłaliśmy rakietki, lotki i siatki strażakom i powiedzieliśmy im: „zróbcie to za nas”. Tak nie było. Za każdym razem nasz piknik badmintonowy robiliśmy samodzielnie. Wysyłaliśmy trzech lub czterech pracowników, oni rozkładali siatki, dawali sprzęt, instruowali uczestników. Czyli robiliśmy to samodzielnie. Tu nie ma wątpliwości. A to, że chcieliśmy być przy dużych wydarzeniach, żeby ściągnąć ludzi, to chyba dobrze, prawda? Jednym z największych wydarzeń, gdzie była strefa badmintona była XXV Jubileuszowa inscenizacja Bitwy pod Grunwaldem, gdzie były tysiące ludzi. Również tysiące przewinęły się przez strefę badmintona. Wiem o tym, bo byłem tam osobiście.
Drugi zarzut jaki się pojawia w oświadczeniu MSiT to teza, że zdjęcia z dokumentacji wydarzenia nie potwierdzają, że na piknikach badmintonowych była obecna zadeklarowana wcześniej przez was liczba osób?
To kolejny absurd, niestety. Zdjęcia dokumentują przede wszystkim fakt, że impreza – w danej miejscowości – się rzeczywiście odbyła. A tego nikt nie kwestionuje. Imprezy realnie się odbyły. Natomiast jeśli my deklarujemy, że przez cały dzień przez piknik badmintonowy przewinie się na przykład 500 osób, to oznacza, że mamy mieć na zdjęciu zbiorowym te 500 osób? Przecież to nie jest wyścig kolarski, żebym mógł pokazać na jednej fotografii cały peleton. Trzeba znać specyfikę dyscypliny. Na boisku do badmintona mogą w jednym czasie przebywać maksymalnie cztery osoby, jeśli grają w debla. Kolejni muszą poczekać, pokibicować, dowiedzieć się jakie są przepisy, jak prawidłowo uderzać, i tak dalej. I później też wchodzą do gry. Myśmy też tym ludziom dawali jakieś drobne gadżety, więc nie wszyscy byli jednocześnie na boisku. To dla mnie oczywiste. Ale powiem dla przykładu, że jak robimy imprezy dla młodzieży, na przykład turniej amatorski, to robimy wtedy zdjęcia zbiorowe i na tych fotografiach jest po kilkadziesiąt osób lub nawet więcej. Ale pikniki mają inną specyfikę, tutaj ludzie „płyną” przez kolejne stoiska i atrakcje. To raczej oczywiste.
ZOBACZ: Nitras tworzy podziały, wznieca konflikty
Kolejna teza z oświadczenia MSiT, że z dokumentacji wynika, że na piknikach Związek nie zapewniał deklarowanej we wnioskach infrastruktury sportowej.
Przyznam, że nie wiem o co tu chodzi, a żadnych więcej szczegółów nie dostaliśmy. Co to znaczy, że nie było infrastruktury sportowej? Były rakietki, lotki, siatki, instruktorzy, to czego zabrakło? Hale mieliśmy zbudować? Czekam na szczegóły.
A jak pan odbiera fakt, że minister Nitras podkreśla – zarówno w oświadczeniu jak i w rozmowie w Radiu Zet – że on jest dysponentem środków, a PZBad jedynie beneficjentem, więc musi się pan miarkować jak się pan z ministrem komunikuje?
To brzmi tak, jakby to pan Nitras był księciem udzielnym, który daje nam kasę jak sponsor, ze swojej kieszeni. A minister – co słusznie sam podkreśla – jest tylko dysponentem środków publicznych. I nad dysponentem stoi podatnik, bo to on wpłaca te środki do budżetu. Tak dla jasności dodam, że ja też jestem podatnikiem i mam prawo oczekiwać sprawiedliwej oceny ze strony urzędników i instytucji, które żyją z moich podatków.
W Radiu Zet minister mówił: „Pragnę zwrócić uwagę wszystkim, którzy są zaangażowani w Polski Związek Badmintona, że ja jestem gotowy do poważnej rozmowy. Ale on – czyli pan, jak twierdzi minister – dzisiaj tę szarżę wykonuje nie na własny koszt, tylko wykonuje ją na koszt całego związku.
Teraz słyszę zdanie o gotowości do dialogu, ale przecież to ja zabiegałem o możliwość spotkania z panem Nitrasem od początku jego kadencji. Kilkukrotnie. No i wtedy nie dane mi było dostać się przed jego oblicze. Ja mogę tylko być rozczarowany faktem, że minister wymyślił sobie sposób komunikacji ze środowiskiem sportowym poprzez konfrontację, a nie poprzez dialog. Mogę się tylko domyślać, że miał taki pomysł – jak to u polityka – by zostać zauważonym, by szybko zbić kapitał polityczny. Ale to jest strategia, która niszczy sport. Zanim się wszystkich dokoła skrytykuje, zaatakuje, zdeprecjonuje ich pracę, to warto najpierw wszystko dobrze poznać od strony merytorycznej, zagłębić się w materię, dowiedzieć się jakie są problemy, z czego wynikają trudności, jakie są pomysły itd. Czyli po prostu rozmawiać z ludźmi. A mój pierwszy kontakt z nowym ministrem był taki, że dostaliśmy „wiadomość” przez media (bo nie przez oficjalne, urzędowe pismo), że każe nam oddać 1,4 miliona złotych z dotacji. Beż żadnej rozmowy, bez ostrzeżenia, bez prośby o wyjaśnienia. No chyba nie tak to powinno wyglądać, prawda? Przepraszam, ale ja tu nie widzę żadnej troski o sport, o dyscyplinę, czy nawet o publiczne pieniądze. Widzę tylko polityczny lans pana Nitrasa, nic więcej.
W oświadczeniu MSiT czytamy: Minister Sportu i Turystyki Sławomir Nitras konsekwentnie nie pozwala na to, aby pieniądze budżetu państwa przeznaczone na sport powszechny, były wykorzystywane na działania partyjne, kampanijne i inne niezgodne z przeznaczeniem.
Wie pan, to są takie zaklęcia. Pan Nitras szermuje takimi ogólnikami, że „stoi na straży” i takie tam… To są hasła, za którymi nic nie stoi. To pustosłowie. Jak się komuś chce zabrać pieniądze, to trzeba mieć ku temu mocne podstawy, a w tej sprawie takich nie ma. Dlatego zdecydowaliśmy się walczyć. Nie możemy pozwolić na to, że ktoś kto nagle wpadł do sportu – i nie wiadomo czy nie jest tu tylko przejazdem – chce, w imię swoich własnych interesów, zniszczyć to, co budowaliśmy przez całe lata. Decyzje i opinie pana Nitrasa mocno uderzają w cały badminton, a jest to nic więcej niż zwykła zemsta polityczna. Zdecydowaliśmy zatem w gronie zarządu PZBad, że złożymy pozew przeciwko działaniom ministra. I co muszę podkreślić, nie jest to wyłącznie moja własna decyzja. Cały zarząd związku – sześcioro jego członków – jest tu jednomyślny. Oczywiście w mediach mówię ja, jako prezes i za swoje słowa biorę pełną odpowiedzialność, ale wszyscy w zarządzie jesteśmy zgodni co do kierunku podjętych działań. Mamy świadomość, że musimy się bronić, bo te ataki mocno uderzają w naszą reputację, a na to nie możemy sobie pozwolić.
Czyli pana wypowiedzi medialne to nie jest, jak mówi minister Nitras, szarża Krajewskiego, jazda na oklep, która skończy się na pierwszym drzewie?
To jest w ogóle ciekawe, że minister oburza się na dosadny język, jakiego ja używam w wywiadach, a sam mówi takie rzeczy. Zresztą przekazałem nagranie rozmowy w Radiu Zet naszej kancelarii prawnej, która zajmuje się wspomnianym wcześniej pozwem. Niech się prawnicy temu przyjrzą, bo wypowiedzi pana Nitrasa ja odbieram jako swego rodzaju pogróżki, namawianie do rewolucji personalnej w związku. Zresztą nawet redaktor Rymanowski w tej rozmowie mówi do Nitrasa, że to brzmi jak groźba, więc to nie są wyłącznie moje odczucia.
Ale – odpowiadając na pana pytanie – zapewniam, że nasze działania nie są przypadkowe. Są przemyślane i zaplanowane. Czuję odpowiedzialność za całe środowisko badmintona w Polsce i nie pozwolę, przy wsparciu zarządu, zniszczyć dyscypliny. Gdy obejmowałem związek sześć lat temu, były tu głównie długi. Związek nawet nie mógł dostawać dotacji z ministerstwa. Kadra nie trenowała, nie było hal, nie było sprzętu, trenerów. Była tragedia… I myśmy, wraz z zarządem i wieloma uczciwymi ludźmi, którym zależy na rozwoju badmintona w Polsce, postawili to wszystko na nogi. Dyscyplina została sprofesjonalizowana. Są hale, jest sprzęt, są sponsorzy, są transmisje w telewizji i w streamingu. I wiele innych rzeczy. To się samo nie zrobiło. Więc dlaczego miałbym teraz pozwolić komuś to wszystko zniszczyć i zaorać? Bo się komuś coś wydaje? Nie, na to nie ma mojej zgody. Będę walczył, bo to jest zamach na naszą pracę. Wiem z czym się mierzymy. Bo teraz mamy kontrolę z Urzędu Skarbowego, jest od dwóch miesięcy kontrola z NIK-u. To nie jest przypadkowe. Wielu znajomych mówi mi, że ma to nawet znamiona nękania. Ale OK, będziemy sobie z tym radzić, bo wiem, co robiliśmy, a czego nie robiliśmy. Wywodzę się ze sportu, jestem ambitny i potrafię walczyć. To nie ja tę wojnę wywołałem, ja tylko bronię naszych dokonań i całej dyscypliny. Ale jeślibym tej trudnej walki nie podjął, nie byłbym godny być prezesem PZBad. Powiem jeszcze jedną rzecz. Te pikniki, które są na celowniku ministra sportu, to był wielki sukces organizacyjny. My byśmy tego sami nie zorganizowali. A wie pan co jest w tym najzabawniejsze?
Tak?
Że teraz, w ostatnim czasie dostaliśmy – mailowo i telefonicznie – kilkadziesiąt zapytań z różnych miejsc z Polski, czy przyjedziemy do nich zrobić pikniki badmintonowe! I to jest najlepsza recenzja naszej pracy i najlepsza odpowiedź czy to było dobrze zrobione. Serce rośnie i dodaje to nam sił, żeby się nie poddawać fałszywej narracji.
fot. Paula Duda